Dlaczego Amsterdam to światowa stolica filmów dokumentalnych?

Temat Dnia

Już po raz 26. w Amsterdamie odbył się festiwal IDFA – największy na świecie festiwal filmów dokumentalnych. Tegoroczna edycja dzięki rekordowej liczbie widzów i wysokiemu poziomowi filmów okazała się wielkim sukcesem. Były też polskie akcenty.

Dla każdego, kto zajmuje się filmem – a w szczególności filmem dokumentalnym – IDFA to festiwal-instytucja. Pierwsza edycja International Documentary Film Festival Amsterdam odbyła się w 1988 roku. Od tego czasu impreza bardzo się rozrosła i dziś jest to największy i najważniejszy festiwal filmów dokumentalnych na świecie.

Więcej kin, więcej widzów

26. edycja imprezy – odbywająca się w dniach od 20 listopada do 1 grudnia 2013 roku – okazała się rekordowa, jeśli idzie o liczbę widzów. Organizatorzy szacują, że było ich około 222,000. To o kilkanaście tysięcy więcej niż rok temu (208,000). Także przychody z biletów okazały się wyższe niż w 2012 roku. Na bilety do kin goście tegorocznej IDFA wydali 1,257,000 euro. W ubiegłym roku było to 1,060,000, napisał amsterdamski dziennik het Parool.

IDFA (foto: Ł.K.)

Jak wytłumaczyć fenomen rosnącej popularności festiwalu IDFA? Tym bardziej, jeśli ma się świadomość, że największy międzynarodowy festiwal filmowy w Holandii (IFFR w Rotterdamie) oraz coroczny festiwal kina niderlandzkiego w Utrechcie liczyć się musiały w ostatnich latach ze spadającą liczbą widzów?

W przypadku IDFA 2013 wyjaśnienie tej zagadki jest prozaiczne. Tegoroczna edycja była większa niż poprzednia. Po raz pierwszy filmy w ramach festiwalu pokazywano w oddanym do użytku w 2012 roku supernowoczesnym kinie/muzeum EYE na północy stolicy (Amsterdam-Noord). IDFA obywało się w większej liczbie kin i sal, a to przełożyło się na więcej sprzedanych biletów.

Wielkie liczby i ważne nagrody

IDFA 2013 to także inne wielkie liczby. W trakcie 12 dni trwania imprezy widzowie wybierać mogli spośród 291 filmów, z czego ponad 100 stanowiło premiery. Średnio co piąty film (56) był produkcji holenderskiej. Festiwal odwiedziło ponad 2,600 akredytowanych osób z branży filmowej.

Na wiele filmów czekano z niecierpliwością. Tak było na przykład z Return to Homs, filmem Talala Derki, który to obraz otworzył festiwal. Jest to poruszająca opowieść o dwóch młodych Syryjczykach, walczących w trwającej od miesięcy wojnie domowej. Miejscem akcji jest zniszczone miasto Homs na zachodzie Syrii.

Return to Homs (reż. Talal Derki)

Nagroda główna festiwalu – VPRO IDFA Award dla najlepszego pełnometrażowego filmu dokumentalnego (oraz 12,500 euro) – trafiła nie w ręce twórców Return to Homs, ale do reżysera Song from the forest. Film niemieckiego dziennikarza Michaela Oberta opowiada o Amerykaninie, który przez ćwierć wieku mieszkał wśród Pigmejów i po raz pierwszy wyjeżdża ze swym synem-Pigmejem do Nowego Jorku. Streszczenie brzmi absurdalnie, ale Song from the forest to poruszająca opowieść o różnicach kulturowych, muzyce, pięknie natury oraz o tym, jak różnie potoczyć się może ludzkie życie.

Za najlepszy holenderski film uznano Awake in a bad dream Petry Lataster-Chisch o kobietach chorych na raka piersi, a za najlepszy krótki dokument (do 1 godz.) rosyjską produkcję Pussy versus Putin. Dokument nakręcony przez grupę Gogol's Wives Productions, opowiada o walce jaką kontrowersyjny zespół punkrockowy toczy z reżimem Putina.

Tytułem najlepszego muzycznego filmu dokumentalnego nagrodzono amerykańskie Tweenty feet from stardom, film o muzykach, śpiewających w „chórkach” znanych gwiazd. Nagroda specjalna jury powędrowała w ręce Khalo Matabane za A letter to Nelson Mandela, a  nagroda publiczności do norweskiego Twin sisters (reż. Frijs Bertheussen) o chińskich bliźniaczkach adoptowanych przez dwie rodziny w różnych krajach (Norwegii i USA). Dlaczego dziewczynki rozdzielono i jak zareagują, gdy po latach znów się spotkają?

Chory niemowlak, szczęśliwa osiemdziesięciolatka

Film dokumentalny miał się w polskim kinie zawsze dobrze, więc na IDFA nie mogło zabraknąć produkcji znad Wisły.  Obraz Nasza klątwa (Our Curse) Tomasza Śliwińskiego znalazł się nawet wśród trzech filmów nominowanych w kategorii najlepszy film studencki. Ostatecznie nagroda i 2,500 euro powędrowały w ręce twórcy litewskiego Final destination.

Klątwa (reż. Tomasz Śliwiński)

Film Śliwińskiego to poruszająca, bardzo osobista opowieść o życiu młodego małżeństwa i ich chorego dziecka. Córeczka reżysera cierpi na rzadką chorobę nazywaną klątwą Ondyny i w trakcie snu jej oddech czasami ustaje, co wymaga nieustannej kontroli i „podłączania” dziecka na noc do urządzenia wspomagającego oddychanie.

W kilku prostych scenach i rozmowach Śliwińskiemu udało się w dramatyczny sposób ukazać kłopoty, rozterki i frustracje, z jakimi młodzi rodzice na co dzień mają do czynienia (jedna ze scen tak dokładnie pokazuje cierpienie dziecka, że w trakcie jej trwania salę kinową opuściło kilka osób). Mimo dominującego w ich życiu zmęczenia, a czasem depresji i rezygnacji, film kończy się pięknym, przepełnionym miłością i muzyką ujęciem.

Nominacji w kategorii najlepszy film średniometrażowy nie udało się zdobyć obrazowi Wszystko jest możliwe (Everything is possible) Lidii Dudy. Szkoda, bo był to jeden z najbardziej napełniających optymizmem dokumentów, jakie na tegorocznym IDFA zobaczyłem.

Bohaterką opowieści Dudy jest 80-letnia pani Teresa, mieszkająca z nieco mrukliwym mężem na polskiej prowincji. Teresa to tryskająca energią podróżniczka, która mimo dojrzałego wieku, 900 zł emerytury i śladowej znajomości języków obcych jeździ autostopem po całym świecie.

Wszystko jest możliwe (reż. Lidia Duda)

Łatwość, z jaką nawiązuje kontakty i radość, jaką przynosi jej odkrywanie nowych miejsc i ludzi, są godne podziwu i pozazdroszczenia. Być w takim stanie ducha po osiemdziesiątce jak pani Teresa – tego można życzyć każdemu.

Opuszczeni seniorzy, a uczniowie jak politycy

Inne oblicze starości zobaczyliśmy w Odwiedzinach (The Visit) Mateja Bobrika. Krótki film słowackiego reżysera pracującego w Polsce pokazuje pełne napięcia oczekiwanie mieszkańców domu spokojnej starości na niedzielne odwiedziny. Odwiedziny, które najczęściej nie dochodzą do skutku. Jakby w kontrze do Wszystko jest możliwe Bobrik przypomina, że starość bywa nad Wisłą często gorzka i smutna, a nie radosna i kolorowa jak w przypadku pani Teresy.

Portret młodszego pokolenia Polaków zobaczyliśmy w Wyborach podstawowych (Leaders) Pawła Ferdka. W momentami przezabawnym dokumencie Ferdek śledzi przebieg kampanii wyborczej do samorządu szkolnego jednej z warszawskich szkół podstawowych. Puste obietnice, oczernianie przeciwników, przekupywanie wyborców cukierkami – dziecięca kampania jak w krzywym zwierciadle pokazuje wady, które znamy z dorosłej demokracji (nie tylko polskiej). Wybory podstawowe ogląda się jak świetny thriller polityczny z zaskakującym finałem.

W Amsterdamie zaprezentowano też  Wierć, kochanie wierć (Drill Baby Drill), wyprodukowany przez Francuzów film Lecha Kowalskiego. Reżyser pokazuje sprzeciw lokalnej społeczności na wschodzie Polski wobec odwiertów, mających dać początek wydobyciu gazu łupkowego. Mieszkańcy obawiają się pogorszenia jakości wód gruntowych i zagrożenia dla ich zdrowia. Kowalski obrazy z Polski przeplata nagraniami z amerykańskiego stanu Pensylwania, gdzie wydobycie gazu łupkowego doprowadziło do zanieczyszczenia środowiska i wściekłości mieszkańców.

Wierć, kochanie wierć to dokument zaangażowany i subiektywny; Kowalski od pierwszej minuty nie ukrywa, co sądzi o gazie łupkowym i wydobywających go firmach. W efekcie szlachetne i być może zgodne z prawdą przesłanie filmu (wydobywanie gazu łupkowego to duże zagrożenie dla środowiska naturalnego i zdrowia publicznego) krytycznego widza nie do końca przekonuje.

Poza głównym nurtem

Na festiwalu takim jak IDFA nie sposób obejrzeć wszystkie filmy – nawet jeśli każdy z 12 dni spędziłoby się od rana do wieczora w kinie. Festiwal to sztuka wyboru, ale także okazja, by zdać się na łaskę losu. I zamiast z precyzją zegarmistrza wybierać najgłośniejsze dokumenty z największymi szansami na nagrody, udać się na projekcje filmów, o których niewiele się wie i które mogą zaskoczyć.

W taki sposób trafiam na hiszpańsko-włoskie One minute for conductors (o konkursie dla młodych dyrygentów momentami przypominającym telewizyjnego Idola czy The Voice), rosyjskie Blood (o obwoźnym punkcie krwiodawstwa jeżdżącym od wioski do wioski na głębokiej rosyjskiej prowincji) czy bułgarsko-belgijskie Life Almost Wonderful o trójce braci z Sofii – zniewieściałym fryzjerze z makijażem, mnichem wahającym się czy wybrał właściwą drogę życia oraz macho, marzącym o żonie, karierze telewizyjnej i wyjeździe na Zachód.

To właśnie dokumenty ze wschodu Europy zainteresowały mnie najbardziej. Oprócz wymienionych polskich filmów oraz Blood i Life Almost Wonderful, oglądam jeszcze Dangerous Acts Starring the Unstable Elements of Belarus (o białoruskiej grupie teatralnej Belarus Free Theatre walczącej z reżimem Łukaszenki i zmuszonej do emigracji po brutalnie stłumionych przez dyktatora protestach w 2010 r.) i węgierski Stream of Love – przezabawny film o staruszkach w rumuńskiej Transylwanii, opowiadających bez skrępowania o życiu seksualnym i miłości. Podobnie jak po obejrzeniu Wszystko jest możliwe po raz kolejny przekonujemy się, że wiek to pojęcie względne i w siedemdziesięcio- i osiemdziesięcioletnim ciele mieszkać może duch nastolatka.

Również w austriacko-szwajcarsko-niemieckim Everyday Rebellion o pokojowych ruchach protestu na całym świecie (od Occupy Wall Street po Arabską Wiosnę) wątek wschodnioeuropejski jest obecny. Reprezentuje go ukraińska grupa feministyczna FEMEN, znana głównie z kontrowersyjnych topless-protestów (roznegliżowane Ukrainki zakłóciły m.in. spotkanie Putina z Merkel). Jedna z głównych twarzy FEMIN-u, Inna Szewczenko, pojawiła się nawet w Amsterdamie (ubrana).


Inna Szewczenko (po lewej) z ukraińskiego FEMEN-u wraz z twórcami filmu Everyday Rebellion (w środku), foto Ł.K.

Aktywistki FEMEN-u często protestują przeciwko upokarzaniu kobiet przez seks-przemysł (prostytucję i pornografię), więc zapewne nie zgodziłyby się z przesłaniem filmu KINK, jednego z najdziwniejszych obrazów, jakie na tegorocznym IDFA zobaczyłem. KINK opowiada o największym na świecie producencie sadomasochicznej pornografii. Poznajemy tu reżyserów i aktorów, tworzących filmy, w których w scenach seksu wykorzystuje się wiertarki, łańcuchy i baty. Kto spodziewałby się zobaczyć zdemoralizowanych, zniszczonych dewiantów, będzie zaskoczony. Pracujący w „branży” ludzie okazują się poza planem filmowym całkiem normalni i rozsądni, a tworzenie brutalnego porno traktują jak zwykłą pracę (w dodatku czasem, w ich odczuciu, całkiem przyjemną).

Dlaczego go zabiłeś? Ponieważ był gejem.

Wątki związane z seksualnością obecne były również, co oczywiste, w trakcie zorganizowanego po raz pierwszy w historii festiwalu wieczoru IDFA GAY Night. W wypełnionej po brzegi wielkiej sali kina Tuschinski pokazano dwa filmy, poświęcone homoseksualizmowi oraz nietolerancji, przemocy i uprzedzeniom.

W Facing Fear poznajemy niesamowitą historię Matthewa Bogera, który w rodzinnym Los Angeles jako nastolatek został brutalnie pobity przez nacjonalistę Tima Zaala tylko dlatego, że był gejem. Ćwierć wieku później, zupełnie przypadkowo, obaj panowie znów na siebie trafiają (w… Muzeum Tolerancji w Los Angeles). Czy Tim się zmienił, a Matthew jest w staniu mu wybaczyć?

Jeszcze dramatyczniejszą historię porusza dokument Matthew Shepard Is a Friend of Mine. W 1998 roku ten mord wstrząsnął Stanami Zjednoczonymi: 21-letni Matthew Shepard został bestialsko skatowany na śmierć przez dwóch wyrostków. Powód? Matthew był gejem. Powstały 15 lat po śmierci Sheparda film jest wzruszającym portretem chłopaka, który zawsze ufał i pomagał innym, a odpłacono mu za to nienawiścią i śmiercią. Reżyserem filmu jest bliska przyjaciółka Matthew, Michele Josue.

Podobnie jak reżyser i główny bohater Facing Fear także Michele Josue była obecna na amsterdamskiej premierze filmów. Do poprowadzenia dyskusji z twórcami organizatorzy poprosili Wilfreda de Bruijna, Holendra mieszkającego w Paryżu, który w 2013 roku został brutalnie pobity na ulicy ponieważ trzymał za rękę swojego chłopaka. Zdjęcie zmasakrowanej twarzy de Bruijna stało się jednym z symboli fali homofobii, jaka przelała się przez Francję w reakcji na rządowe plany poszerzenia praw osób homoseksualnych.

Od lewej: Matthew Boger i Jason Cohen (bohater i reżyser Facing Fear), Michele Josue (reż. Matthew Shepard Is a Friend of Mine) i Wilfred de Bruijn, foto Ł.K.

Matthew Boger, pobity ćwierć wieku temu prawie na śmierć przez amerykańskiego rasistę, przyjaciółka Matthewa Sheparda zamordowanego przez dwóch wyrostków w 1998 roku i Wilfred de Bruijn, skopany w centrum Paryża w 2013 roku – te trzy osoby zgromadzone w trakcie IDFA GAY Night są symbolami tego, jak groźna może być nietolerancja oraz tego, że przemoc wymierzona w gejów i lesbijki istniała i kilka dekad temu i obecnie, i w Stanach Zjednoczonych i w Europie.

Wielcy ludzie, wielkie kino

Przedostatniego dnia festiwalu w wielkiej sali wielkiego kina Tuschinski oglądam trzy filmy o wielkich, na różny sposób, ludziach. Zacznijmy od kina. Kto lubi szukanie tzw. polskich akcentów, ten w amsterdamskim kinie Tuschinski poczuje się jak u siebie w domu. Niewiele osób wie, że założyciel tego chyba najpiękniejszego holenderskiego kina – zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz – pochodził z… polskich Brzezin.

Historia życia polskiego żyda Abrahama Icka Tuszyńskiego zatoczyła tragiczne koło: urodzony w 1886 roku w Brzezinach koło Łodzi, chciał uciec do USA, utknął w 1904 roku w Rotterdamie, w Holandii zbudował kinowe imperium, w tym najpiękniejsze holenderskie kino Tuschinski przy Regulierbreestraat w Amsterdamie, a w 1942 roku znów trafił na polską ziemię: tyle że do nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz, gdzie jeszcze tego samego roku został zamordowany.

Kino Tuschinski w Amsterdamie, foto Ł.K.

Właśnie u Tuschinskiego oglądam trzy biograficzne dokumenty. Amerykański Salinger to portret pisarza A.D. Salingera, znanego przede wszystkim dzięki Buszującemu w zbożu. Po osiągnięciu sukcesu Salinger zdziwaczał, odciął się od świata i pisał do szuflady. Po jego śmierci w 2010 roku ogłoszono, że pozostawił po sobie kilka powieści, które ukażą się w najbliższych latach. Czy będzie to literatura na miarę Buszującego w zbożu i jego wcześniejszych opowiadań, czy też ocierająca się o szaleństwo i grafomanię pisanina? Poczekamy, zobaczymy.

Dokument In God we Trust opowiada o innej amerykańskiej ikonie, Bernie Madoffie. Obecnie uchodzi on za „największego oszusta wszechczasów”. Ten kulturalny, dobrze wychowany i z pozoru uczciwy starszy pan stworzył finansowe imperium i przekonał tysiące osób do powierzenia mu oszczędności życia. Kiedy jego finansowa piramida po wybuchu kryzysu w 2008 roku się rozleciała, okazało się, że brakuje… 65 miliardów dolarów! Gdzie się podziały te pieniądze? Jak to możliwe, że nikt wcześniej nie wykrył tego „przekrętu stulecia”? Oraz czy Madoff był tylko pionkiem, za którym stali więksi gracze, większe interesy i jeszcze większe (brudne) pieniądze?

Główną bohaterką In God we Trust jest była sekretarka Madoffa, która przez machlojki swego szefa także znalazła się w finansowych tarapatach, ale jednocześnie czuje się zobowiązana pomóc innym ofiarom Madoffa. Dla FBI – oraz twórcy filmu – jest ona nieocenionym źródłem informacji. Czasem szokujących.


Film Ai Weiwei The Fake Case był jednym z trzech obrazów nominowanych do najważniejszej nagrody festiwalu (dla pełnometrażowego dokumentu). Duński reżyser Andreas Johnsen pokazuje w nim kilka miesięcy z życia chińskiego artysty Ai Weiweia.

Po trzech miesiącach spędzonych w areszcie Weiwei – coraz mocniej krytykujący komunistyczny reżim – wraca do domu, ale o pełnej wolności mowy nie ma. Władze nakładają na niego karę aresztu domowego, a przed mieszkaniem bez przerwy kręcą się policjanci, wojskowi i agenci służb specjalnych. Film Ai Weiwei The Fake Case pokazuje rozterki dysydenta, który z jednej strony myśleć musi o rodzinie, a z drugiej  - chce być wierny artystycznym i politycznym ideałom.

Czy we współczesnych Chinach to możliwe? Film Johnsena pokazuje, że nie jest to łatwe, ale nawet w tak trudnych warunkach Weiwei zachowuje spokój i często tryska humorem. To może główne przesłanie większości filmów, jakie zobaczyłem na tegorocznym IDFA: na świecie jest wiele zła, nieszczęścia i niesprawiedliwości, ale mimo wszystko zachowajmy optymizm, uśmiech i radość życia. Jakie by ono nie było.

***

Kolejna, 27. edycja IDFA odbędzie się w dniach 19-30 listopada 2014 roku. Oczywiście w Amsterdamie, światowej stolicy filmu dokumentalnego.

Łukasz Koterba

Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki